Degrengolada

Czasami ludzie się rozstają i robią to z klasą. Rozpada się związek, ale zostają dobre wspomnienia. Jest wspólna herbata na neutralnym gruncie, uśmiechy, może nawet sentymentalne: „Pamiętasz „księgowego” ze starego osiedla?” I następuje natychmiastowe śmieszne skojarzenie, dlaczego o nim mowa. Jeśli są dzieci, to wszystko odbywa się tak, żeby one widziały, że mama i tata to wciąż ludzie – nie jakieś rozwodowe potwory. W takich sytuacjach dzieci myślą sobie: „Fajnie, że nie muszę wybierać, czy bardziej kocham mamę czy tatę, bo oboje zachowują się jak dorośli, przynajmniej raz w życiu.”

Ale, no cóż, są i inne przypadki. Weźmy na przykład taki związek: zero dzieci, zero domu, zero sensu. Ot, historia, jak te promocje w supermarkecie: “Kup jedno życie, a drugie gratis, bez gwarancji.” Nagle jedna strona mówi „dość”, a druga włącza tryb zemsty jak w tanim serialu. Zaczyna się pisanie dramatycznych postów na Facebooku typu: „Niektórym to tylko się wydawało, że są kimś!”.

I wtedy zaczyna się prawdziwy cyrk. Ta „porzucona” strona nagle przypomina sobie o każdej możliwej krzywdzie. Nagle dwa lata temu źle posłodziłaś herbatę? To był znak, że się to rozleci! Nie kupiłaś biletu na koncert? Pewnie zdradzałaś! Cała ta zemsta sprowadza się do tego, że osoba nie potrafi pogodzić się z jednym prostym faktem: „wiele elementów nie grało w tej relacji”.

Na koniec zamiast kilku wspomnień zostaje wielkie NIC. Żadnych sentymentalnych pamiątek, żadnych „czasem było fajnie”, tylko spalony grunt i historia, którą obie strony chcą wyprzeć z pamięci. Ale za to znajomi mają używanie – bo z takich fars zawsze wychodzą najlepsze anegdoty przy winie.

Zaczynają się pocieszenia. Ale nie takie zwykłe, „wszystko będzie dobrze”, tylko klasyczne: „Oj, stary, nie przejmuj się, moja była to dopiero była wariatka!” albo „Słuchaj, ja to miałam takiego eksa, że jak zerwaliśmy, to trzy miesiące pisał do mnie listy wierszem. Wierszem, rozumiesz? O tym, jak bez niego zginę w otchłani samotności!”

I wtedy następuje parada historii o byłych partnerach. Jedna znajoma opowiada, jak jej eks rzucił pracę, bo stwierdził, że chce zostać DJ-em, chociaż nie miał ani sprzętu, ani słuchu muzycznego. Ktoś inny wspomina eks-żonę, która zleciła napisanie książki o nim, przedstawiając go w krzywym zwierciadle i sądziła, że jeśli rozprowadzi ją wśród jego znajomych, to zniszczy mu życie, tak się oczywiście nie stało, wydała tylko pieniądze i ośmieszyła się sama przed sobą, pokazała że jest słaba i nie ma charyzmy. Okazuje się, że każdy miał w swoim życiu jakiegoś frustrata albo frustratkę, co to nie mogła się pogodzić z tym, że życie toczy się dalej.

Niestety świat jest pełen ludzi, którzy nie potrafią rozstać się z godnością, i że w sumie – no cóż – wszyscy czasem trafiają na kogoś, kto powinien mieć wytatuowane na czole: „Nie zbliżać się, wybuchowy!”

Taki ktoś nie może przeboleć, że osoba, która odeszła, zamiast tonąć w smutku i rozpaczy, nagle kwitnie jak kwiat na wiosnę. To taki klasyczny schemat: “Jak to, on/ona ma czelność być szczęśliwy/a po mnie?!” Przecież według ich logiki, po rozstaniu powinieneś siedzieć w kącie, słuchać smutnych piosenek i codziennie aktualizować status na Facebooku: “Ciężko jest, ale jakoś się trzymam.” Tymczasem, co widzą? Zdjęcia z wakacji, nowa fryzura, promienny uśmiech, a nawet o zgrozo ktoś nowy na horyzoncie. Katastrofa!

I wtedy zaczyna się prawdziwe show. Osoba, która nie potrafi tego przełknąć, nagle zaczyna snuć teorie spiskowe: “No pewnie, zniszczył/a mnie i teraz udaje, że życie jest piękne.” A najgorzej, gdy dowie się, że ex zaczął spełniać swoje marzenia. Zaczyna się lawina zgryźliwych komentarzy: “O proszę, nagle ma czas i pieniądze na podróże” albo “Ta cała joga i mindfulness? Pewnie robi to, żeby udawać, że jest oświecony/a.”

Taka frustracja to nie tylko zazdrość – to prawdziwy dramat ego. W głowie takiej osoby nie mieści się, że można być szczęśliwym bez niej/niego. A co gorsza, że ktoś mógłby się w ogóle rozwijać, gdy już nie musi słuchać jej/jego narzekań.

W efekcie końcowym ta osoba staje się swoim największym wrogiem. Podczas gdy ex żyje swoim najlepszym życiem, ona siedzi w domu, scrolluje media społecznościowe i narzeka znajomym, że “takiego braku lojalności to jeszcze nie widziała”. A znajomi? Słuchają z jednej strony, a z drugiej próbują nie wybuchnąć śmiechem, bo – umówmy się – to, że ktoś po rozstaniu znalazł szczęście, to raczej sukces niż powód do rozpaczy.

2 komentarze

  1. Ale miłość. Takie słowo.

    To materiał na niezły felieton psychologiczny.
    Dodałbym że jest taka miłość która rodzi się przy rozstaniu. Prawdopodobnie jest to pomyłkowe nazywanie przez zranione ego miłości własnej miłością do osoby która odeszła. Może być i tak że osoba pozostawiona docenia jak zdrowie drugą osobę jak ją traci. Może być i tak że miłość trwa i oby rodziła wtedy najpiękniejsze utwory. Zwykle jednak ludzie nie potrafią znieść bólu i tak jak opisane – chętnie obdarowują go innych albo katują się nim bez końca, próbując zabić w sobie ból często razem ze soba na raz albo po kawalku. Kto by pomyślał że można żyć dla emocji, wokół emocji lub z powodu emocji. A jednak kiedy przychodzi do tego momentu mało kto umie inaczej.

    • Oczywiście, talent jest fundamentem tworzenia wielkich dzieł, ale nie da się ukryć, że ból, emocje i rozchwiane ego często stają się paliwem dla artystycznej ekspresji. Problem w tym, że samo cierpienie nie wystarczy – bez warsztatu, bez dyscypliny, bez umiejętności przekształcenia chaosu w coś wartościowego, pozostaje jedynie pustą autodestrukcją lub pretensjonalnym krzykiem w próżnię.
      To, że ktoś cierpi, nie czyni go od razu poetą czy kompozytorem. Wielu ludzi myli intensywność przeżyć z talentem, a buntowniczą postawę z głębią. Tymczasem największe dzieła powstają nie tylko dzięki emocjom, ale także dzięki umiejętności ich okiełznania i nadania im formy. W przeciwnym razie zamiast sztuki mamy jedynie chaos.
      I tak, jest miłość, która rodzi się przy rozstaniu – często to nie miłość, a jedynie nagłe przewartościowanie straty. Może to być forma iluzji, w której raniące ego myli utraconą relację z utraconą częścią siebie. Można żyć dla emocji, wokół nich lub przez nie – ale największe dzieła tworzą ci, którzy potrafią je zrozumieć, a nie tylko w nich tonąć.
      I właśnie dlatego zamiast wielkich dzieł najczęściej powstaje festiwal żenady: fałszywe konta na mediach społecznościowych, zaczepianie znajomych byłej osoby, pisanie grafomańskich tekstów, które nikogo nie wzruszają poza ich autorem, i obsesyjne odwoływanie się do przeszłości. To nie poszukiwanie sensu ani katharsis – to desperacka próba zadania komuś bólu, bo własny stał się nie do zniesienia.
      Niektórzy nie potrafią pogodzić się z tym, że ktoś inny poszedł dalej, znalazł szczęście, odnalazł swoją drogę. Zamiast skupić się na własnym życiu, wolą grzebać w starych listach, wiadomościach, wspomnieniach – jakby szukali dowodu na to, że przeszłość da się wskrzesić, albo przynajmniej komuś zepsuć teraźniejszość.

      Ale talent nie rodzi się z rozczarowania czy urażonego ego. Jeśli ktoś naprawdę ma w sobie coś wartościowego do powiedzenia, nie będzie ślęczał nad fałszywym profilem, tylko nad prawdziwym dziełem.

Skomentuj Ale miłość. Takie słowo. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *