Słońce maluje cienkie smugi na nierównej kostce brukowej.
Niebieski odbija się w szybach nowo powstałych kawiarni. Na rogu Targowej i Ząbkowskiej, pod płóciennym daszkiem, stoi kobieta. Ubrana w zieloną spódnicę, jakby wyciągniętą z innej epoki. W jej ruchach jest coś płynnego, trochę leniwego, jakby znała rytm ulicy lepiej niż rozkład jazdy autobusów. Sprzedaje vintage ciuchy – stare futra, marynarki z szerokimi ramionami, sukienki z koronką, które kiedyś mogły być ślubne albo tylko udawały, że są czymś więcej niż marzeniem.
Tuż obok na trawie, leżą czerwone buty – jaskrawe, skórzane, z lekko złuszczonym czubkiem – przyciągają wzrok jak neon w mroku. Czerwień z tych butów nie jest przypadkowa. Jest bezczelna. Nosi w sobie echo ulicznych historii – tych, które szepcze się tylko po zmroku. Budzi wspomnienie najstarszego zawodu świata, jakby ich kolor był kodem, znakiem, cichym ukłonem w stronę kobiet, które szukały przetrwania w cieniu kamienic.
Żółty – ciepły, dziecięcy – przemyka między rowerzystami, którzy jak paciorki w różańcu nawlekają ulice Pragi, tej Warszawy nieco zapomnianej, a jednak niezaprzeczalnie żywej.
Bazylika na Szmulowiznie – szara, monumentalna, zgasła jak wspomnienie. Z daleka przypomina przystań dla duchów miasta, które kiedyś żyło tu pełną piersią. Z bliska pachnie kurzem, kadzidłem i tynkiem. Wokół niej wyrastają bloki jak chwasty na porzuconym polu, ale ona trwa – nieugięta, zraniona, cicha.
Praga jest jak stara fotografia. Trochę pożółkła, nadgryziona czasem, ale z duszą. Kiedy spacerujesz jej ulicami, słyszysz szept historii. Głos starej kobiety, co pamięta dziecięce lata spędzone w podwórkach-studniach. Śmiech chłopca biegnącego za piłką, która wpadła pod tramwaj. Krzyk sprzedawcy ryb na bazarze Różyckiego. Zapach piekarni, która już nie istnieje, ale wciąż tkwi w pamięci mieszkańców jak wspomnienie pierwszego pocałunku.
To miasto kontrastów. Z jednej strony graffiti i opustoszałe lokale z wybitymi szybami, z drugiej – artystyczne murale, nowe galerie i muzyka grana na żywo na rogu ulicy. Nowoczesność miesza się tu z przeszłością bez planu, bez strategii, jakby ktoś celowo pozwolił im się przenikać, kłócić i godzić.
Warszawa, a zwłaszcza Praga, uczy pokory. Pokazuje, że piękno to nie tylko odnowione fasady Konesera, ale i blizny po zniszczeniach. Że życie toczy się dalej, nawet jeśli ściany pękają, a okna patrzą pustką. To miejsce, gdzie przeszłość nie została zapomniana, tylko wtopiła się w codzienność. Jak bazylika w szarość dnia.
Kolorowa niedziela w miejscu, gdzie kolory są nie tylko na ścianach, ale w ludziach. W ich spojrzeniach, historiach, marzeniach. Bo Praga nie jest tylko dzielnicą Warszawy. Praga jest jej sercem. Trochę połamanym, trochę zasklepionym, ale wciąż bijącym.





