Wesele nie Wyspiańskiego

Była sobie panna młoda, Renata z Małych Łąk, która uważała, że jej miejsce na ziemi to wielkie salony, a jej życie to gotowy materiał na biografię wybitnej artystki. Na swój ślub założyła kapelusz z rondem tak szerokim, że przysłonił pół wsi. A gdy tylko zbliżała się do ołtarza, wujek Janek musiał ją pilotować, bo panna młoda, z oczu zasłoniętych falbaną tiulu, nie widziała ani drogi, ani swojego narzeczonego, Brunona.

Brunon był chłopakiem z miasta. Inteligentny, skromny, z pasją do gotowania i… do Renaty, choć nikt w rodzinie nie mógł pojąć dlaczego. Może przez to, że kiedyś jego pseudo-przyjaciel Krzysiek, samozwańczy swat, stwierdził, że “Renata to diament nieoszlifowany, prawdziwy skarb”? Brunon w to uwierzył, choć, jak się później okazało, Krzysiek miał dioptrie większe niż Renaty rondo.

Renata traktowała Brunona jak swój prywatny portfel na nogach, kucharza, a czasem nawet szofera. „W końcu artystka nie może sobie brudzić rąk przy garach!” – mawiała, choć jej artystyczne aspiracje kończyły się na malowaniu twarzy dzieciom na festynach. Jej ulubionym dziełem było namalowanie tygrysa, choć często mylono go z królikiem. Dla Renaty jednak każde dziecko, które nie rozpoznawało jej talentu, było „nie dość wrażliwe”.

Jej teściów, którzy przyjechali z miasta, traktowała z wyższością. “Cóż, nie każdy ma taki naturalny wdzięk jak ja” – powtarzała, choć sama wychowała się na gospodarstwie, gdzie największą atrakcją artystyczną były wieczorne wykopki. Rodzice Renaty, widząc jej ślub z Brunonem, czuli się, jakby wygrali los na loterii. „Nasza Renia z miejskim chłopakiem! Co to za awans społeczny! Jeszcze trochę i będzie w telewizji!” – chwaliła się matka Renaty sąsiadkom.

A Brunon? Cóż, Brunon gotował, woził i milczał. Był typem człowieka, który na wszystko kiwa głową, bo w teatrze, jaki stworzyła Renata, każdy grał swoją rolę. Teatr trwał tak długo, że wszyscy zaczęli wierzyć, że to prawdziwe życie. Krzysiek, pseudo-przyjaciel, który tę farsę rozpoczął, patrzył z ukrycia i tylko klepał się po kolanie: „Jakie to piękne, jak stworzyłem mit!”

I tak Renata, z rondem większym niż ambicje, Brunon, skromny człowiek orkiestra, i ich wspólna farsa żyli długo i wciąż zbyt szczęśliwie, by to przerwać.

Przedstawienie, jak każde inne, musiało się jednak kiedyś skończyć, choć Renata wciąż nie może tego pojąć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *