Sen miałem, swoistej zdrady doznałem….kurwa jak mistrz Yoda gadam do siebie. To przez tę (kretynkę) żydowską Marzannę com ją stworzył dla picu, z nudów. Szmira i bujda. Co mi odbiło? Po co mi to było?
Ale o czymś innym chciałem. Przyjaciela miałem kiedyś, wspaniały chłop, anioł. Co ja sobie myślałem, że ze mnie taki silny, władczy niespuszczający się taoistyczny wojownik. Dupy dałem i tyle. Jak to mówią: Ktoś kto nie potrafi być wierny w małych rzeczach, tym bardziej nie będzie potrafił być wierny w dużych. Dałem się podejść jak dzieciak. Kobieta jego mnie jak miękką plastelinę potraktowała i w kulkę niczym z gówna zgniotła, a ja się za boga w środowisku miałem.
Karma wraca, wróciła i do mnie, a może po mnie? Jak napisałem, anioł z charakteru. Widziałem ten ból w jego oczach i umarłem wtedy. Uciekłem na długie miesiące, zaszyłem się w post-it-owy związek z Jolką i aby odpokutować na wieś sandomierską ściągnąłem. Mówią o mnie „fasadowy guru”. Rację mają. Piszę głodne kawałki do lokalnego pisemka dla AA, ubieram ciasnawy garnitur i udaję, że szczęśliwy jestem. Tymczasem Marzanna z rzadkim siwym irokezem się znów ukazała, ale po jaką cholerę, tego nie wiem. Anioła prawdziwego dostała niejako ode mnie i skrzydła mu przetrąciła. Dzisiaj z reklamacją do mnie (kretynka) przybiega. Kurwa mać….